sobota, 14 listopada 2020

Gdzie królowie piechotą chadzali

Zamki i pałace to przepiękne miejsca, w których dawniej toczyło się życie królewskie, rycerskie oraz zwykłych ludzi. W Polsce powstało wiele takich budowli, a do dziś - mimo wielu wojen - przetrwało aż 419 zamków w różnym stanie: jedne niezniszczone, inne zostały odnowione współcześnie, a jeszcze inne popadają w ruinę zapomnienia. Według terminologii naukowców, zamek to zespół elementów warownych i budynków mieszkalnych połączonych w zamknięty obwód obronny. Pałac to reprezentacyjna budowla mieszkalna pozbawiona cech obronnych, rezydencja władcy. Pokażę dziś Wam kilka ciekawszych, które warto poznać.

Pierwszy z nich ma historię rodem z horroru... i znajduje się niedaleko Wrocławia! To zamek w Książu. Dawniej Śląsk był częścią Prus (dziś to Niemcy), którą odwiedzało wielu turystów i każdy marzył, aby tu mieszkać. Zamek wybudowano w XIII wieku (ok. 800 lat temu). Jednak staje się znany dopiero w XIX wieku za sprawą niemieckiego hrabiego Jana Henryka XVI Hochberga i jego pięknej żony angielskiej księżnej Daisy. Bogato wyposażyli zamek, a na jego salonach urządzano najwykwintniejsze bale. Latem zaś w pięknych ogrodach i na tarasach odbywały się biesiady. Bywali tu pruski cesarz Wilhelm II, rosyjski car Mikołaj, prezydent USA John Adams. 

Niestety z nadejściem II wojny światowej rodzina musiała uciekać z zamku (hrabia i księżna zmarli podczas wojny, przeżył tylko ich syn), a w 1941 r. Adolf Hitler postanowił urządzić w zamku swoją kwaterę główną. Z zamku usunięto bogate wyposażenie (do dziś nie wiemy gdzie się podziało), pod zamkiem wybudowano 50-metrowe tunele, w których mieściły się ciężarówki, a nawet podziemna stacja kolejowa oraz schron przeciwlotniczy (dziś można je zwiedzać). Podobno było tu nawet tajne laboratorium pseudomedyczne, w którym chciano wyhodować nadczłowieka odpornego na bakterie - nie wiemy czy to prawda. Po wojnie zamek został zdewastowany przez wojska radzieckie i odbudowę jego rozpoczęto dopiero w 1974 r. Dziś można go zwiedzać i należy do "7 cudów Polski". Jest to trzeci do wielkości zamek (po zamkach w Malborku i w Warszawie).

Drugi zamek, o którym wspomnę, przypomina zamek Disneyland, a stoi również niedaleko Wrocławia. Mowa o pałacu w Mosznej - bajkowy i niesamowity z 99 wieżyczkami wokół. Jest to zabytkowa rezydencja powstała w XVII wieku (ok. 400 lat temu), w której mieszkali członkowie śląskiego rodu Tiele-Wincklerów, potentatów przemysłowych. Bywał tu sam władca Niemiec - cesarz Wilhelm II. Po wojnie pałac został zmieniony w szpital i był nim aż do 2013 r. Obecnie jest tu galeria dzieł sztuki, sala koncertowa, odbywają się różne wystawy kwiatów. Pałac można zwiedzać oraz w nim nocować. Wokół pałacu roztacza się olbrzymi park, znajduje się tu również stadnina koni.

Zamek Czocha - to prawdziwa twierdza szyfrów. Ponad 700-letnie zamczysko króluje nad malowniczą doliną Kwisy i jest najbardziej tajemniczym zamkiem w Polsce. Podobno ma 40 tajemnych przejść, do dziś udało się odkryć zaledwie 14. Olbrzymi gmach jest widoczny z daleka, niestety przez wiele lat nie było go na żadnej mapie. Hitlerowcy urządzili w nim tajną szkołę szyfrantów Abwehry. Po wojnie zaś odbywały się tu szkolenia tajnych agentów komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu. Dziś można go zwiedzać, a nawet tu nocować - oczywiście w towarzystwie białej damy.


Nie ma co jednak daleko szukać, bo w samym Wrocławiu znajduje się 17 pałaców i 4 zamki. Kilka z nich poniżej na zdjęciach.



No i doszło kilka propozycji od młodych architektów - może któryś powstanie w jakimś zakątku Wrocławia lub Polski... 


A na zamkach u boku króla mieszkali dzielni rycerze - ile o nich wiesz?
QUIZ RYCERSKI


poniedziałek, 8 czerwca 2020

Jak wyglądały pierwsze maszyny latające?

Czy wiesz jak latają samoloty i kto, jako pierwszy spróbował stworzyć samolot?







Statek powietrzny (maszyna latająca) to urządzenie zdolne do unoszenia się (lotu) w atmosferze na skutek statycznego - czyli wznoszenia bez przemieszczania się (np.balon) lub aerodynamicznego - czyli wznoszenia się z przemieszczaniem (np. latawiec, samolot) oddziaływania powietrza.
Ornitopter to statek powietrzny wzorowany na budowie i zasadzie lotu ptaków.

Entomopter to statek powietrzny wzorowany na budowie i zasadzie lotu owadów.



ZADANIE: Zrób dwa samoloty - ten sam model, ale jeden z kartki A4, a drugi z jej połowy. Gdy będą gotowe, to sprawdź, który z nich poleci dalej lub dłużej.



OBSERWACJA: Podczas lotu samolotów można zaobserwować, że większy leci dłużej/dalej, czyli im większa powierzchnia skrzydeł, tym dłuższy lot!



Jakie siły działają na samolot?

Przyjrzyjcie się obrazkowi.



Siła nośna, to ta, która wypycha samolot do góry. Dlatego im większe skrzydła, tym większa siła, która wypycha go do góry.
Siła grawitacji, to ta, która ściąga samolot w dół.
Siła oporu, to powietrze, które powstrzymuje samolot. Dlatego jego dziób ma kształt owalny, aby łatwiej "wbijać się" w powietrze.
Siła ciągu - to siłą wywoływana przez silniki.

Historia o zapomnianych urodzinach

To miała być zwykła sobota. Rano posprzątaliśmy dom - wszyscy razem! Potem zjedliśmy obiad i właśnie zaczynaliśmy planować, co by tu ciekawego zrobić, gdy nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. 

- Kto to może być? - zapytała mama. 
- Pójdę otworzyć! - odpowiedział tata. 
Razem z moją siostrą przybiegliśmy do przedpokoju, aby zobaczyć, kto do nas zawitał w sobotę. Nie uwierzycie! Kiedy tata otworzył drzwi, do domu wpadli moi najlepsi przyjaciele z klasy, radośnie krzycząc „100 lat!”. No tak! Przecież przełożyliśmy moje przyjęcie urodzinowe o tydzień ze względu na wizytę babci i dziadka! I… zapomnieliśmy! Sytuację uratowała mama: 
- Witamy, witamy! Dobrze, że już jesteście! Rozbierzcie się i raz dwa ruszajcie do łazienki umyć ręce, a potem zapraszamy do salonu. 
Zrobiło się bardzo głośno i mama szepnęła do nas:
- Pssst! Wszyscy do kuchni - narada! 
Kiedy już byliśmy w kuchni, zaczęliśmy szeptem układać plan działania. Na początku było we mnie bardzo dużo złości, aż zaczęły mnie palić uszy. A nawet chciało mi się płakać. No bo jak to? - zapomnieć o moim przyjęciu? Moja siostra sprowadziła mnie na ziemię: 
- Wiem, że jesteś zły, ale musimy działać szybko. Nie wyprosimy przecież gości. Zobaczysz, to będzie wyjątkowa impreza!

I tak się zaczęło… 
Pierwszą zabawą na moim przyjęciu było ozdabianie salonu. Mama z siostrą zrobiły szybki przegląd szuflad i znalazły kolorowy papier, z którego szybko zrobiliśmy łańcuch, serpentyny i balony. Zaraz potem mama z siostrą przygotowały poczęstunek, tata pobiegł po lodowy deser, a my zabraliśmy się za robienie tortu! Żeby było śmieszniej, wykorzystaliśmy same niejadalne rzeczy. Nie uwierzycie, jak on wyglądał - był kolorowy z rolek papieru, ozdobiony koralikami i kredkami, a na górze jedna duża świeca! Wszyscy mieli ubaw. 
Tata wrócił z lodami, ciastem i tortem jadalnym. Kiedy skończyliśmy jeść, goście wręczyli mi prezenty i zaśpiewali „100 lat”. Potem przyszedł czas na urodzinowe gry i zabawy. Nic nie było wcześniej przygotowane, więc użyliśmy moich piłek, skakanki, hula-hop i wymyśliliśmy naszą własną grę w pociąg dookoła świata. Najpierw podróżowaliśmy przez Europę, potem przez Azję, a w końcu dolecieliśmy do Ameryki… Kiedy już skończyliśmy grać, nabraliśmy ochoty na nową zabawę. Wzięliśmy z pokoju gry planszowe. Każdy miał swoją drużynę i swoją ulubioną grę.

Moja siostra miała rację, to były niezapomniane urodziny. Kiedy goście wyszli usiedliśmy razem w salonie i śmialiśmy się całą rodziną z tego, co udało nam się dziś zrobić. I wiecie co myślę? Dobrze, że zapomnieliśmy o tym przyjęciu! Teraz chciało mi się tylko śmiać, to był bardzo wesoły dzień.

A Ty miałaś/miałeś zaskakującą sytuację? Co wtedy zrobiłaś/zrobiłeś? Napisz w komentarzu.


wtorek, 2 czerwca 2020

Dzień Dziecka po japońsku

Karp uznawany jest w Japonii za rybę o niezwykłej werwie, pełną energii i niespożytej siły, mogą pływać pod prąd nawet w rwących strumieniach i wodospadach. Dlaczego więc dzieci w Japonii chcą być jak karpie? I dlaczego ozdabiają swoje domy ich wizerunkami w czasie święta Kodomo no Hi?


Japonia wielu ludziom kojarzy się z kwitnącą wiśnią, ludźmi o skośnych oczach, nowinkami technicznymi. Ale nikt by się nie spodziewał znaleźć tam karpia! Przeczytajcie więc japońską legendę o karpiu.

Latające karpie 


   Kiedy w Japonii rodziło się malutkie dziecko, najważniejszym zadaniem rodziców było przywołać bogów i powierzyć im nowo narodzone maleństwo. Bogowie nie zawsze byli w pobliżu i nie zawsze wiedzieli o przyjściu na świat małego Japończyka czy małej Japonki. A przecież wokół czyhało wiele niebezpieczeństw. 
   W tych właśnie czasach w małej wiosce urodziła się dziewczynka, której dano na imię Haruko, czyli Wiosenka. Była śliczna: miała alabastrową skórę, czarne włosy, czarne oczka, malutkie dołeczki w policzkach i lekko zadarty malutki nosek. Cała rodzina i wszyscy sąsiedzi przychodzili podziwiać to urodziwe dziecko. 
   Rodzice modlili się do bogów o opiekę nad swoją małą dziewczynką. Próbowali ich przywołać, trzykrotnie klaskając w dłonie, ale bogów nie było. Bawili gdzieś daleko, nie wiedzieli, że właśnie urodziła się mała Haruko. 
    Jakże ich przywołać, jak przekonać przynajmniej jednego z nich, by zaopiekował się maleństwem? Rodzice dyskutowali o tym noc i dzień, i jeszcze dzień, i noc. W końcu tata Haruko, który był niesamowicie dzielnym i pracowitym człowiekiem, zdecydował pomóc bogom w dotarciu do córeczki. Udał się do lasu na poszukiwanie bardzo wysokiego drzewa. Kiedy je znalazł, ściął je i przyciągnął do domu. Z pomocą sąsiadów ustawił je przed domem. Na samym jego szczycie umieścił mnóstwo kolorowych sznureczków, mając nadzieję, że spodobają się przemierzającym te strony bogom, a ci się zatrzymają, zobaczą jego ukochaną córeczkę i zaopiekują się nią. 
   Nie minęło wiele czasu, gdy zwabione kolorowymi wstążeczkami powiewającymi na wietrze pojawiły się kami – sfrunęły z nieba i zaopiekowały się małą Haruko, która wyrosła na wspaniałą dziewczynę, żyła długo i szczęśliwie, mając dobrego męża i gromadkę dzieci. Dożyła w zdrowiu sędziwego wieku, ciesząc się szacunkiem rodziny i sąsiadów. 
    Przez wiele lat opowiadała o tej wyjątkowej opiece, pomysłowym ojcu i przychylności bogów – radziła też, by rodzice, dbając o swoje dzieci, przywoływali bogów i ustawiali wysokie maszty z kolorowymi sznureczkami. 
    Ale to nie koniec historii. 
    Z biegiem czasu w Japonii rodziło się coraz więcej dzieci i coraz więcej rodziców ustawiało wysokie maszty. Pojawiały się jednak na nich już nie tylko barwne sznureczki, lecz także kolorowe karpie. 
    Według starojapońskiej legendy karpie po przepłynięciu trudnego odcinka rwącej górskiej rzeki stają się smokami, dobrymi zwierzętami obdarzonymi wielką siłą i odwagą. Rodzice, wieszając kolorowe karpie na wysokich masztach, wyrażali w ten sposób życzenia dla swoich dzieci: chcieli, by były tak odważne i dzielne jak karpie, by tak jak one umiały stawić czoło przeciwnościom losu. Na samej górze umieszczali proporzec fukinagashi [czyt. fukinagasi], potem wisiał wielki karp tata – magoi, najczęściej w kolorze czarnym, następnie karp mama – higoi, różowy lub czerwony, oraz tyle małych różnokolorowych karpiątek, ile było dzieci w domu. Po wielu, wielu latach karpie stały się symbolem Japońskiego Dnia Dziecka – Kodomo no hi.
     A jak jest teraz? 
   Gdy w rodzinie japońskiej rodzi się dziecko, babcia lub ktoś z najbliższych zanosi je do świątyni. Tak, tak – bogowie mają już swoje miejsca, nie muszą przemierzać bezkresnego nieba w poszukiwaniu schronienia. W Japonii powstało wiele przepięknych świątyń, dokąd w trzydziestym lub setnym dniu życia zanosi się dziecko, aby oddać je pod szczególną opiekę jakiemuś konkretnemu, mieszkającemu w tej świątyni kami. 
    A w całej Japonii karpie koinobori powiewają na wietrze w pierwszych dniach maja. 

Tekst autorstwa Wioletty Laskowskiej-Smoczyńskiej i Katarzyny Nowak, pochodzi z publikacji: „Japońskie baśnie i legendy. Część I. Doroczne Święta i uroczystości”, Manggha, Kraków 2013.

O psie... (Mateusz Kulig)

Historia ta wydarzyła się we Włoszech. W pewne listopadowe popołudnie z pociągu na stacji w Marittime wysiadł kundel. Zawiadowca go przygarną i po pracy razem poszli do bufetu.


   Zawiadowca mieszkał w Piombino, zabrał więc psa do siebie do domu i jego dzieci nazwały go Lampo. Po kolacji zawiadowca z psem wrócił na stację. Lampo wskoczył do wagonu odjeżdżającego pociągu.
- Lampo! - zawołał kolejarz.
   Rano Lampo był już z powrotem na stacji w Marittime, i tak już było. Pewnego dnia Lampo pojechał do Turynu, o czym poinformował zawiadowcę elektrotechnik Edward.. Gdy Lampo jechał do Reggio, kelner poczęstował go kolacją. Jednak przy wsiadaniu do pociągu, drzwi przytrzasnęły mu boki i wypadł z wagonu.
- O, biedaku. - powiedziała starsza pani. - Już mój Pietro się tobą zajmie.
   Mąż starszej pani umiał nastawiać złamane kości zwierząt. Caluśką zimę dbał o psa. Któregoś dnia Lampo wrócił do Marittime. Zawiadowca musiał wysłać psa do wuja, mieszkającego w Palermo na Sycylii.
   Lampo jednak uciekł z wyspy jesienią i przywieziono go do kolejarza rannego. Natychmiast wezwano weterynarza. Pies wyzdrowiał. Pewnego dnia na torach bawiła się mała Adele. Lampo zauważył ją i uratował przed nadjeżdżającym pociągiem.
- Nasz bohater! - powiedział kolejarz.

czwartek, 21 maja 2020

Historia Lampo (Maja Mośko)

   Historia zaczyna się od momentu, kiedy Adela prawie wpadła pod koła pociągu.
Lampo szybko to zauważył, zepchnął ją z torów i w ten sposób uratował jej życie. Na szczęście sam też zdążył uciec. Adela pogłaskała go i powiedziała, że jest bardzo dzielny.
   Później Lampo wyjechał z Matttimo ze swoim panem i jego rodziną do Azji. Tam zakochał się w pięknej suczce o imieniu Szanti, która była bardzo samotna. Po 2 latach urodziły im się szczenięta. Lampo wraz z rodziną nadal lubił jeździć pociągami i podróżować. Małe szczeniaki urosły i również pomagały ludziom w różnych sytuacjach. Na przykład niewidomym wsiadać do pociągu.
   Rodzina Lampo dostała w Indiach medal za bohaterstwo i pomoc innym.
I żyli długo i szczęśliwie.

środa, 20 maja 2020

O psie... (Igor Stykała)


   Historia ta wydarzyła się we Włoszech. W pewne lipcowe popołudnie z pociągu na stacji w

Marittimie wyszedł kundel. Zawiadowca go przygarnął i po pracy razem poszli do bufetu. Zawiadowca mieszkał w Piombino. Przywiózł psa do domu, a jego dzieci nazwały psa Lampo. P kolacji zawiadowca i Lampo wrócili na stację. Pies wskoczył do wagonu pociągu. 
- Lampo! - zawołał kolejarz, ale pociąg już odjeżdżał.
   Rano Lampo był już z powrotem na stacji w Marittimie. I tak już było. Pewnego dnia Lampo pojechał do Turynu,  czym zawiadowca dowiedziała się od elektrotechnika Edwarda. Gdy zaś Lampo jechał do Reggio, kelner poczęstował go kolacją. Jednak gdy Lampo wchodził do pociągu, zamykające się drzwi przytrzasnęły go. 
- O, biedaku! - powiedziała starsza pani. - Już mój Pietro się tobą zajmie.
Mąż starszej kobiety potrafił nastawiać złamane kości. Calutką zimę oboje dbali o psa. Któregoś dnia Lampo wrócił do Marittimy. Jednak zawiadowca wysłał psa do wuja na Sycylię.
Lampo uciekł z wyspy i jesienią do Marittimy przywieziono rannego psa. Natychmiast wezwano weterynarza. 
   Pewnego dnia, gdy Lampo już wyzdrowiał, mała Adele bawiła się na torach. Lampo uratował ją przed nadjeżdżającym pociągiem.
- Nasz bohater! - powiedział zawiadowca.